Artur Górski Artur Górski
10925
BLOG

Kto prowokował na Marszu Niepodległości?

Artur Górski Artur Górski Polityka Obserwuj notkę 113

Czy byliśmy świadkami prowokacji ze strony policji w dniu 11 listopada? Sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Wiem natomiast, że przed marszem miały miejsce masowe wywózki kibiców do komisariatów w celu sprawdzenia pod kątem posiadania „niebezpiecznych narzędzi”. Gdy marsz ruszył, został rozdzielony na dwie części przez policję, która zamanifestowała swoją siłę i chciała podjąć próbę brutalnej pacyfikacji. Na obrzeżach manifestacji kręcili się policjanci po cywilnemu w czarnych kominiarkach, że nie było wiadomo, kto jest chuliganem, kto prowokatorem, a kto funkcjonariuszem. Wreszcie policja wprowadzała w błąd uczestników marszu, nawołując przez mikrofon do rozejścia się, jakby manifestacja została rozwiązana, a przy tym żadnych dróg do tego rozejścia się nie wskazano.

           

Komenda na ul. Żytniej

 

Było południe. Jeszcze kilka godzin do marszu. Nagle zadzwonił telefon. Chłopcy z Jastrzębia i Gdyni, kibice, zatrzymani i zawiezieni na rejonową komendę policji przy ul. Żytniej. Czy mogę interweniować? Pojechałem natychmiast. Nadkomisarz Piotr Spłocharski przyjął mnie grzecznie i zaprowadził do kibiców umieszczonych w jednym z pomieszczeń. Chłopcy (i kilka dziewczyn) byli dobrze traktowani, poza tym, że trzymano ich od 10 rano i nie chciano im powiedzieć, co było powodem ich zatrzymania i przywiezienia na komendę. Jak się okazało, zostali zatrzymani pod kątem sprawdzenia, czy nie posiadają „niebezpiecznych narzędzi”. Indywidualnie ich przesłuchiwano. Podobno grupa została wytypowana do sprawdzenia „operacyjnie”. Jeden z kibiców miał zostać oskarżony o posiadanie narkotyków. Gdy przyjechałem, w długiej procedurze wypuszczali pierwsze osoby. Na moją prośbę przyspieszono czynności i ok. 14 już wszyscy, zdaje się poza jednym, byli uwolnieni.

            Ale to nie był jeszcze koniec. Gdy wyszliśmy z budynku komendy (w międzyczasie dołączyła do mnie poseł Małgorzata Gosiewska), zobaczyliśmy stojący na parkingu autokar z kibicami z Łodzi w asyście policji. Natychmiast się do nich udaliśmy. Bardzo się ucieszyli, że jesteśmy posłami Prawa i Sprawiedliwości, „bo innych by do autobusu nie wpuścili”. Okazało się, że podczas prewencyjnej kontroli policji pod kątem posiadania „niebezpiecznych narzędzi”, w autobusie znaleziono metalowy „mieczyk”, który należał do kierowcy. Kierowca musiał pofatygować się do komendy w celu udzielenia wyjaśnień. Udało się jednak uzgodnić z nadkomisarzem Spłochowskim, że kibice nie muszą opuszczać autobusu, skoro to kierowca był właścicielem „niebezpiecznego narzędzia”. Ale przecież starszy pan kierowca był w pracy i nie wybierał się na marsz, to dlaczego potraktowano go jak kibola? Szczerze powiedziawszy wyglądało to tak, jakby policja chciała utrudnić dotarcie ma marsz wielu jego potencjalnym uczestnikom. Tym bardziej, że jak otrzymałem informację, nie tylko komenda na ul. Żytniej przeżywała takie „oblężenie” przymusowymi gośćmi. Akcja była prowadzona na szeroką skalę.

 

Policjanci w kominiarkach?

           

            Marsz zaczął się ze sporym opóźnieniem. Najpierw szliśmy wolno. Ale ponieważ było tłoczno i panował spory ścisk, ruszyliśmy szybciej. Gdy przeszliśmy dobrych kilkaset metrów, gdzieś za nami, jak w ubiegłym roku, zaczęły wybuchać petardy. Prowokacja? Przemknęło przez głowę. Ale kto może prowokować? Przecież organizatorom zależy na spokojnym przemarszu. Gdy byliśmy w połowie drogi do Placu Konstytucji, usłyszeliśmy okrzyki, żeby się zatrzymać, bo marsz został „przecięty na pół” przez policję. Faktycznie, za czołówką marszu było niewiele ludzi, za to w oddali, przed tłumem z biało czerwonymi flagami, stała ściana policji uzbrojonej po zęby. Słuchać było strzały z broni gładkolufowej. Stasiu – zwróciłem się do posła Pięty – idziemy tam, musimy wrócić. I poszliśmy, a z nami poseł Gosiewska.

            Policja specjalnie nas nie blokowała, przeszliśmy przez główny kordon na teren „niczyj”, kilkadziesiąt metrów od ściany tłumu. Tu kręciło się trochę ludzi, jacyś dziennikarze i podejrzane osobniki, podejrzane, bo zamaskowane i to pod okiem policji. Panowie, rosłe chłopaki, mieli takie same czarne kominiarki. Policja po cywilnemu w kominiarkach? Wraz z kilkoma osobami i dziennikarzami otoczyliśmy jednego z tych podejrzanych osobników. – Pan jest policjantem, niech pan zdejmie maskę, jaki jest pana numer – żądaliśmy. Milczał i starał się wydostać z okrążenia. Zauważyłem w jego dłoni policyjną pałkę teleskopową. Zaraz podbiegło do nas. Jeszcze dwóch podobnie zamaskowanych osobników i wyrwało go z naszego lichego okrążenia. Wycofali się w stronę kordonu policyjnego… - Czy widziałem, jak ten policjant po cywilnemu z zakrytą twarzą zachowywał się prowokacyjnie? – pytała mnie jedna z dziennikarek. Nie widziałem, ale czy policjanci po cywilnemu w kominiarkach z pałkami sami nie są „chodzącą prowokacją”?

            W takich sytuacjach człowiek się zastanawia, czy osoby w kominiarkach, które rzucały petardy, to chuligani, lewaccy prowokatorzy, którzy się wmieszali w tłum, czy funkcjonariusze przeznaczeni do „specjalnych zadań”? Później przyjrzałem się młodym ludziom w kominiarkach, którzy paradowali w marszu – wszystkie były kolorowe. Natomiast dziwnie podobne czarne kominiarki, jak widziane u tamtych osobników, wystawały spod kasków uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy policji. Czy to przypadek?

 

Pomaszerujemy, albo krew się poleje

 

            Do kordonu policji na ul. Marszałkowskiej podjechał ciężki sprzęt – wielkie, opancerzone polewaczki. Atmosfera była coraz bardziej nerwowa. Nagle kordon ruszył i z nim polewaczki. Wydawało się, że jeszcze kilkadziesiąt metrów i wjadą w tłum, już niebawem strumień wody sięgnąłby ludzi zgromadzonych na ulicy. Akurat stałem na wprost środkowego wozu i udzielałem wywiadu. Obok mnie stał poseł Pięta. Tuż za moimi plecami zatrzymała się policyjna polewaczka. Podszedł do mnie oficer i polecił się usunąć, gdyż przeszkadzam. Dalej spokojnie udzielałem wywiadu, a gdy poczułem zdwojoną presję, powiedziałem, że absolutnie się nie odsunę, gdyż zmasowany atak na demonstrantów, gdzie są całe rodziny, kobiety i dzieci, spowoduje wiele ofiar i szkód. Oficer starał się ze mną negocjować, bym ustąpił. Powiedziałem mu, żeby policja się cofnęła i puściła demonstrantów. – Chuliganów wyłapujcie, ale zwykłym ludziom pozwólcie dołączyć do czoła pochodu – mówiłem. – A zagwarantujecie panowie, że będzie spokój? – zwrócił się do mnie i posła Pięty oficer. – A zagwarantuje pan, że jakiś pana podwładny po cywilnemu nie zachowa się, jak ten, co rok temu skopał jednego z demonstrantów po głowie – pytałem. Rozmowa się przedłużała, ale najważniejsze, że wozy i policja stały w miejscu.

Organizatorzy przez megafon nawoływali do zachowania spokoju i nie ulegania prowokacjom. Natomiast w pewnej chwili policja przez drugi megafon zwróciła się do osób posiadających immunitet do opuszczenia zgromadzenia, bo nie będzie w stanie zagwarantować ich bezpieczeństwa, a do pozostałych osób zaapelowano o rozejście się, jakby manifestacja została rozwiązana. Nie wskazano dróg ewakuacji, ale posłowie (dołączył do nas też poseł Przemek Wipler) i osoby znajdujące się najbliżej kordonu nie zamierzały opuścić ul. Marszałkowskiej, a młodzi ludzie siedli na torowisku, jak widać zdecydowani na bierny opór.

W tym samym czasie, jak się nieco później dowiedziałem, trwały negocjacje policji z organizatorami marszu. Gdy polecono im rozwiązać zgromadzenie, zdecydowanie odmówili. Prosili o cofnięcie się policji i umożliwienie dalszego marszu. Zadeklarowali, że postarają się w porządku przesuwać do przodu. Po stronie policji trwała narada, gorączkowe telefony do centrum operacyjnego. Było widać, że sytuacja jest patowa, albo manifestacja ruszy do przodu, albo dojdzie do konfrontacji, a wtedy nie wiadomo, jak to się skończy, ile krwi poleje. Nerwowa atmosfera niepewności trwała dłuższą chwilę.

Jednak po dłuższej chwili kordon policji zaczął się powoli cofać, a wraz z nim policyjne polewaczki. Ludzie niedowierzali, że policja się wycofuje. Gdy tłum z flagami biało-czerwonymi ruszył do przodu, policja nadal się cofała. Przód marszu czekał cierpliwie, aż jego tył dołączy. Gdy obie grupy były już blisko siebie, policjanci rozstąpili się na boki, a wozy bojowe wjechały w boczne uliczki. Marsz Niepodległości ruszył dalej. Cieszę się, że po stronie policji zwyciężył zdrowy rozsądek. Ale jednak pozostało wrażenie, że w tym wszystkim policja spełniała jakąś dziwną, podejrzaną rolę.

 

dr Artur Górski

Poseł na Sejm RP

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka