Artur Górski Artur Górski
417
BLOG

Lewicę można zwyciężyć

Artur Górski Artur Górski Polityka Obserwuj notkę 5

 Prawica… jak obecnie zdefiniować to, czym jest? Lub czym być powinna?


- To zależy, jaki przyjmiemy punkt odniesienia: czy mowa o tradycyjnej, dziewiętnastowiecznej myśli konserwatywnej, czy też o dzisiejszej scenie politycznej, z jej partiami i programami, jako czymś realnie istniejącym. Jeśli przyjmiemy pierwsze odniesienie, to nie ma dziś prawdziwej prawicy, albo jest na totalnym marginesie jako odrealniona, antydemokratyczna "prawica książkowa". Jeśli przyjmiemy drugie odniesienie, to prawicą są wszyscy, którzy do prawicy się przyznają, co już samo w sobie świadczy o pewnej odwadze w demokracji, w której króluje postępowość i "poprawność polityczna". Oczywiście ludzie prawicy muszą odwoływać się do typowych dla nowoczesnej prawicy pojęć: wolnego rynku, niskich podatków, własności prywatnej, a także przede wszystkim do wartości konserwatywnych, zakodowanych w takich pojęciach, jak: rodzina, tradycja, religia, państwo, hierarchia, autorytety. Takie pojęcia, jak prawo i sprawiedliwość, czy porządek, także są na wskroś konserwatywne. Prawicowcy są za ewolucją, a przeciw rewolucji, ale współcześnie są też za wolnością i prawem narodów do samostanowienia. Jednak aby być uznanym za przedstawiciela prawicy w naszych czasach, wystarczy odwoływać się do tiary pojęć: Bóg, Honor, Ojczyzna. Dla wszelkiej maści lewactwa wszystkie te pojęcia są nienawistne, a przynajmniej anachroniczne, niepostępowe.
 
Czy to ujmowanie prawicy, o którym pisze Pan w kontekście demokratycznej rzeczywistości, trochę jej nie wypacza? Nie zaciera tego, czym być powinna?

- A czym być powinna? Jest tym, czym być może w systemie, który nie jest prawicowo-konserwatywny. Pamiętajmy, że to nie my określiliśmy warunki funkcjonowania w polityce, nie my wymyśleliśmy ideologie, partie, wybory, to lewica zafundowała nam te mechanizmy, w których źle się czujemy, bo są nam mentalnie i moralnie obce. Ale czy fakt, że żyjemy w świecie nam wrogim, gdzie stoimy przeważnie na przegranych pozycjach oznacza, że mamy milczeć, by nie być skrytykowanym przez "salon" i nie brudzić rąk, bo wolimy ręce czyste? Oczywiście, że rzeczywistość, w której przyszło nam walczyć, niekiedy sięgając po metody wroga, wypacza prawicę. Gorzej, jeśli prawica wchodzi w sojusze z lewicą, jeśli zdradza swoje ideały dla chwilowych powodzeń. Przykład Orbana pokazuje, że jeśli naród obudzi się z letargu, można zwyciężyć lewicę i narzucić jej chociaż częściowo warunki i zasady walki, walki – nie zapominajmy o tym – nie krwawej, ale w pewnym sensie prowadzonej na śmierć i życie, bo ceną tej walki może być istnienie państwa polskiego. Wspierajmy tę prawicę jaką jest, uszlachetniajmy ją i upominajmy, ale nie potępiajmy.

Zanim został Pan posłem, był Pan współzałożycielem Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego. Możemy prosić o krótki rys genezy Klubu? Jak wyglądały początki?

Zaczęło się od spotkań w kościele Św. Andrzeja Boboli przy ul. Rakowieckiej. Byliśmy młodymi ludźmi, licealistami i studentami pierwszych roczników – w ostatnich latach PRL-u. Mieliśmy za mało lat na Solidarność, nie przesiąkliśmy jej ideałami, ale bliski był nam katolicyzm i antykomunizm. Dużo czytaliśmy, studiowaliśmy historię i szukaliśmy swoich poglądów. Gdy wpadła nam w ręce praca (wówczas doktora) Jacka Bartyzela pt. "Konserwatyzm bez kompromisu", która traktowała o historii przedwojennych organizacji: Stronnictwa Zachowawczego i Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, zrozumieliśmy, że to są nasze poglądy. Tak narodził się 7 marca 1988 r. współczesny Klub Zachowawczo-Monarchistyczny, który bardzo szybko zyskał politycznego sojusznika – Ruch Polityki Realnej Janusza Korwin Mikkego, z którym wspólnie obchodziliśmy rocznicę manifestu Rady Regencyjnej Królestwa Polskiego. Wówczas także – we wrześniu 1988 r. – ukazał się pierwszy numer pisma Klubu, kwartalnika "Pro Fide, Rege et Lege". Takie były nasze początki jako środowiska konserwatywnego.

Czy Klub miał być podmiotem nowym, czy może chcieliście reaktywować ten powołany przez Morawskiego, Tarnowskiego i Platera?

I Klub i pismo, które pod tym tytułem w okresie II Rzeczypospolitej ukazało się w trzech numerach, traktowaliśmy jako kontynuację. Jako konserwatyści nie mogliśmy postąpić inaczej, nie mogliśmy wyrzec się swoich korzeni i założycieli, o których Pan wspomina. Dlatego doprowadziliśmy do tego, że potomek jednego z założycieli przedwojennego Klubu, Hieronima hr. Tarnowskiego, oficjalnym aktem przekazał nam symboliczne prawo do posługiwania się nazwą dawnego Klubu jako jego kontynuator. Zatem możemy mówić, że Klub Zachowawczo-Monarchistyczny został założony w 1926 r., a w 1988 r. dokonano jego reaktywacji. Klub został sądownie zarejestrowany w styczniu 1990 r.

Jak postrzegano Klub w środowisku ówczesnej prawicy?

- Pierwsza zmianka o Klubie ukazała się w tygodniku "Ład", szersza informacja o naszym stowarzyszeniu i Deklaracji ideowej w "Gazecie Wyborczej", w rubryce "Hyde Park", gdzie pisano o podobnych organizacjach niszowych, często przedstawianych jako organizacje niepoważne, wręcz śmieszne. Przy czym my naszą organizację i nasze poglądy traktowaliśmy bardzo poważnie. To miała być swoista szkoła konserwatywnych wartości dla polityków. Chcieliśmy promieniować naszymi ideami na ówczesne partie polityczne, odwołujące się do prawicy. Pożywny grunt dla naszych idei i otwartość na członków Klubu znaleźliśmy w dwóch partiach: Unii Polityce Realnej i Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym. Liderzy tych partii, wspomniany już Korwin-Mikke, a także Marek Jurek z ZChN, zostali jednymi z pierwszych członków honorowych Klubu. Obydwaj sympatyzowali z ideą królewską. Chociaż odwoływali się do różnych tradycji, zgodnie nie mieli zaufania do demokracji, jak my wszyscy, którzy tworzyliśmy Klub. W naszym Klubie było sporo osób (lub przynajmniej czytelników "Pro Fide, Rege et Lege), które w III RP przewinęły się przez politykę. Żeby daleko nie sięgać, mogę wskazać choćby na siebie.

Jak Pana zdaniem prezentuje się obecnie kondycja polskiego ruchu monarchistycznego? Wydaje się, że problem podstawowy to rozdrobnienie…

Rozkwit organizacji konserwatywnych i monarchistycznych miał miejsce w latach 90. Niezależnie od funkcjonowania oddziałów Klubu Zachowawczo-Monarchostycznego w różnych miastach, w wielu ośrodkach akademickich istniały odrębne kluby, jak choćby Klub Konserwatywny w Łodzi, wrocławski Klub Konserwatystów im. Aleksandra hr. Fredry, którego środowisko wspótworzyło pismo "Stańczyk", czy katowicki Klub Konserwatystów i Monarchistów "Graal", które zawarły porozumienie o współpracy, zaś Klub Konserwatywny w Łodzi stał się wręcz członkiem zbiorowym KZM. Wówczas konserwatyści byli bardziej zintegrowani, a takim elementem integrującym był właśnie nasz Klub. Obecnie trudno mówić o rozdrobnieniu, gdyż mamy zanik organizacji konserwatywno-monarchistycznych i spadek aktywnych działaczy konserwatywnych, a także czytelników dziś już półrocznika "Pro Fide, Rege et Lege".
 
Prawica poszła w internet. To, co mogło poszerzyć możliwość kontaktu i zwiększyć liczbę czynnych konserwatystów, spowodowało jedynie rozwój świata wirtualnego, ograniczającego się do wymiany poglądów. Wielu konserwatystów wybrało odrealniony świat internetu, a odcięło się od świata realnego. Mało tego, zamiast tworzyć intelektualną alternatywę, przygotowywać propozycje rozwiązań prawnych, czy choćby tylko ideowo inspirować polityków prawicy, internetowi kontrrewolucjoniści, oderwani od rzeczywistości, zaczęli popadać w ślepe doktrynerstwo i krytykanctwo, potępiać wszystko i wszystkch, politykom na prawicy zarzucając lewicowość i socjalistyczne odchylenie. To jest nowe pokolenie, nowa odsłona "prawicy książkowej", o której wspomniałem na początku. Ludzie oczytani, znający doktrynę konserwatywną, na wysokim poziomie ideowym i intelektualnym, ale dla realnego świata całkowicie jałowi.

Każdy z nas słysząc o nadchodzących wyborach staje przed dylematem: głosować czy też nie. Co otwiera drzwi do kwestii znacznie szerszej: jak integralny konserwatysta winien podejść do polityki w realiach demokracji? Jak Pan godzi te dwie płaszczyzny?

Rzeczywistość wymusza na nas pewne kompromisy. Dotyczą one taktyki, ale nie powinny wchodzić w kwestie fundamentalne, jak choćby w sprawy moralne. Oczywiście granice okeśla nasze sumienie, które musi mieć zdolność oceny nie tylko dobra i zła, ale także wyboru mniejszego zła. Chciał bym, abyśmy mogli wybierać między kolorem czarnym i białym, i za każdym razem odrzucać kolor czarny, ale życie jest bardziej skomplikowane i pogmatwane, z wieloma odcieniami szarości. Oczywiście podstawowym pytaniem, na które konserwatysta musi sobie w sumieniu i rozumie odpowiedzieć, to czy brać współodpowiedzialność za otaczającą nas rzeczywistość, czy nasze racje, nasze poglądy i nasze idee zostawić tylko dla siebie, czy starać się zminimalizować w świecie sukcesy zła i zwiększyć szansę na dobro, czy dbać jedynie o własne zbawienie i własny moralny komfort. Jednym słowem, czy mamy odwracać się plecami do rzeczywistości, która nam się nie podoba, czy korzystać z tych niedoskonałych, a nawet często fikcyjnych mechanizmów, które pozostawiono obywatelom, czyli choćby korzystać z biernego i czynnego prawa wyborczego. Ja uznałem, że bez walki nie oddam pola lewicy, zarówno poprzez kandydowanie mojej osoby – konserwatysty do Sejmu i poprzez moje głosowania w Sejmie, gdzie staram się bronić wartości konserwatywnych i głosić je. Wiem bowiem, że jeśli bym nie kandydował, obrażony na rzeczywistość, moje miejsce w Sejmie chętnie zajmie jakiś lewak albo ktoś bez poglądów, jakiś koniunkturalista, których niestety także sporo plącze się w polityce.
 
Żyjemy w czasach opanowanych przez terror liberalnego myślenia w każdej sferze życia i wszechobecnego krztuszenia się tolerancją odmienianą przez wszystkie przypadki. Prof. Bartyzel stwierdził niegdyś, że winę za współczesny kształt cywilizacji ponosi m. in. „dokonana przez nowożytną demokrację detronizacja Boga jako ostatecznego źródła poznania – także zasad ładu politycznego”. Czy Pana zdaniem Europa ma szansę na powrót do tego ładu pomimo wszechwładnej laicyzacji?

Tak, żyjemy w świecie dekadencji, upadku cywilizacji łacińskiej, totalnego ataku na Kościół i katolicyzm. Mamy eurototalitaryzm, który narzuca narodom na siłę różne antywartości, z cywilizacją śmierci, pod postacią aborcji i eutanazji, a także z ideologią gender na czele, a ich przeciwnicy są oskarżani o "zbrodniomyśli" i bezwzględnie potępiani w mediach przez różnych "kapłanów postępu". Walka rzeczywiście jest bezwzględna, a my – ludzie prawicy, ludzie normalności – nie możemy dać się zepchnąć do marginesu, do katakumb naszych czasów. Dotykamy dna i ludzie coraz częściej zaczynają sobie uświadamiać, że pod hasłem walki o wolność i prawo wyboru są coraz skuteczniej zniewalani i odzierani z prawa wyboru. Gdyż społeczeństwom odgórnie jest narzucana jedna słuszna, poprawna politycznie linia. Musimy tych ludzi obudzić, pokazać alternatywę dla świata gnicia i śmierci, a wreszcie musimy poprowadzić ich w stronę prawdy, dobra i piękna. To jest zadanie dla nas, polityków prawicy, ludzi Kościoła.

Konserwatyści zawsze opierali się na chłodnej analizie otaczającej ich sytuacji politycznej; czy zbliżenie z Rosją putinowską (wykazującą się dzisiaj przywiązaniem do tradycyjnych wartości) nie byłoby dla Polski najlepszym rozwiązaniem? Czy nie powinniśmy znaleźć wspólnego języka, aby powstrzymać przytłaczający obecnie Europę jakobiński sekularyzm?

Niestety, część konserwatystów ulega złudzeniom. Czują się tak słabi i bezradni wobec sił postępu, że wszędzie szukają sojuszników, chcą mieć ich na siłę także tam, gdzie ich nie znajdą, bo ich tam nie ma. To odnosi się do Putina, który jest mistrzem kamuflażu, hipokryzji i prowokacji. Od dawna stara się podzielić Europę politycznie, także przez robione z niektórymi krajami interesy, jak również omamić część elit i podzielić narody. On wie, że Europa choruje, że popada – jak pan powiedział – w jakobiński sekularyzm, ma świadomość, jakie są u ludzi tęsknoty za ładem i porządkiem, także za porządkiem moralnym. Jako dobry psycholog i znawca ludzkiej natury zdaje sobie sprawę, że będzie dla wielu Europejczyków atrakcyjny, gdy pokaże alternatywę dla unijnej zgnilizny i europejskiego pacyfizmu. Stąd jego niektóre wypowiedzi i gesty, prowokacyjne wobec postępowych europejskich elit, za którymi nie kryje się myśl konserwatywna, a które zamieszały w głowach niektórym konserwatystom. Mogę tylko zaapelować: nie ulegajajcie złudzeniom, Putin to oszust i prowokator, to postsowiecki samowładca, dziedzic azjatyckiej tradycji cywilizacji turańskiej, a nie dobrotliwy car, który chce kontrrewolucji, odrodzenia moralnego i odnowy cywilizacji łacińskiej. Odbudowując rosyjskie imperium chętnie by Polskę połknął, gdyby mógł to dziś zrobić. Niestety, niektórzy polscy postkonserwatyści już nie mogą się doczekać, by być drugim margrabią Wielopolskim i układać się z Putinem o granice naszej niewoli. Niech czytelnicy sami rozstrzygną, czy to tylko idioci pożyteczni dla Rosji czy zwykli zdrajcy?

Kościół posoborowy przejął wiele modernistycznych prądów, którym konserwatyści się sprzeciwiają. Na ile więc budowanie nowej Christianitas jest możliwe w sytuacji, gdy sam Kościół znajduje się w kryzysie?

Kościół znajduje się w kryzysie, i ten powszechny i ten instytucjonalny. Ale ja się tym nie przejmuję, bo wierzę w Boży plan i zapowiedź, że Zło nie pokona Dobra, ale także ufam w Ducha świętego, który jest w Kościele i nim kieruje. Nie znamy Bożych planów i zamierzeń, nie wiemy, jakimi ścieżkami ma prowadzić historia Kościoła w drodze do paruzji, gdy na ziemię powróci Chrystus triumfator. Powinniśmy jak najwięcej modlić się za Kościół, za papieża, za biskupów i prezbiterów. Jestem przekonany, że Bóg nas nie opuścił i Kościół z tego kryzysu wyjdzie, jeśli taka będzie wola Boża. Wiem jedno, że w sprawach Kościoła nie możemy ulegać ludzkiemu myśleniu i popadać w pesymizm. Pesymizm to sukces Szatana, na który mu nie możemy pozwolić.
 
Jest Pan czynnym parlamentarzystą, zatem chyba nie możemy lepiej skierować tego pytania: co sądzi Pan o współczesnym systemie rządów w kształcie, w jakim prezentuje go obecna konstytucja? Jest jasnym, że nie wskrzesimy dzisiaj monarchii, ale w tej rzeczywistości AD 2014 jak można było by zmienić obowiązujący porządek prawny tak, by polepszyć funkcjonowanie Państwa?

Konstytucja zalegalizowała i utrwaliła układ, który się wytworzył w wyniku tzw. kompromisu "okrągłego stołu", wypracowanego przez środowisko Unii Demokratycznej, której emanacją dzisiaj jest Platforma Obywatelska, a także przez związkowców z "Solidarności" i postkomunę. I nie ma wątpliwości, że ustrój jest lewicowo-demokratyczny, formalnie parlamentarno-gabinetowy. Tę konstytucję trzeba odrzucić, zmienić w kierunku systemu prezydenckiego, aby nie było swoistej dwuwładzy i głowy państwa zależnej od kaprysów premiera. Trzeba także zmienić zasady wyłaniania Senatu, odpartyjnić, wprowadzić grupę wirylistów, ale też wzmocnić kompetencyjnie w stosunku do Sejmu, przenosząc część uprawnień, np. wybór prezesa NIK powinien dokonywać Senat, a nie Sejm. Senat musi być rzeczywistą izbą wyższą, bardziej "arystokratyczną", by nie był – jak jest dzisiaj – tylko partyjną maszynką do głosowania.
 
 
Rozmawiając o prawicy w Polsce nie można nie wspomnieć o Ruchu Narodowym. Jak Pan ocenia tę inicjatywę?

Zawsze byłem sympatykiem całej ideowej prawicy, od konserwatywnych liberałów począwszy, na narodowcach skończywszy, wśród których jest wielu szczerych patriotów. Te osoby, które mnie dobrze znają od lat, wiedzą, że nie raz apelowałem o jedność prawicy, o wspólną walkę z lewactwem, o wolną i silną Polskę. Ale dziś wiem, że to była idée fixe, całkiem nierealna. Co stało na przeszkodzie? Oczywiście ambicje osób, ale też nadmierny dogmatyzm i brak zdolności do kompromisu UPR, czy dziś Nowej Prawicy, a także różnych emanacji ruchu narodowego. Ruch Narodowy, który chce powalczyć o mandaty do Parlamentu Europejskiego, ma ambicje i słusznie, tylko za bardzo tkwi w krępującej ją historii, zbyt nachalnie chce łatkę piłsudczyzmu przykleić Prawu i Sprawiedliwości, co oczywiście pozwala oskarżać PiS o socjalizm, a jest kompletną bzdurą. Ponadto politycy Ruchu Narodowego – co akurat mnie dziwi, bo są tam doświadczeni byli posłowie – nie potrafią myśleć w kategoriach parlementarnych, jakby nie znali zasad funkcjonowania tego ciała, albo świadomie starają się eksponować swoją inność, alternatywne myślenie, które niestety mija się z rzeczywistością. Jednak rzeczywistość czasem wymusza kompromis. No i wreszcie wspólne dla Korwin-Mikkego i narodowców umiłowanie Putina, które się ostatnio ujawniło. Ja wiem, że narodowcy mają silne tradycje prorosyjskie, ale moim zdaniem ludzie tego nie kupią, także narodowa młodzież patriotyczna, hołdująca żołnierzom wyklętym spod znaku jaszczurki. Reasumując, myślę, że liderzy Ruchu Narodowego nie wyciągnęli właściwych wniosków z historii, a teraz marnotrawią dorobek Marszów Niepodległości, tej wspaniałej manifestacji patriotyzmu.

Panie pośle, czy obecna polityka zagraniczna Polski nie powinna klasyfikować się w ramach tzw. Sojuszy egzotycznych, biorąc pod uwagę że naszym największym aliantem są Stany Zjednoczone? Czy uważa Pan takową politykę za rozsądną?

A widzi Pan alternatywę? Czy poza NATO dostrzega Pan jakąś siłę militarną, która mogłaby nas bronić? Nie zrobi tego rozlazła, bezbronna Unia Europejska. Nie zrobią tego ani Niemcy, ani Rosjanie, chyba, że staniemy się kolonią którejś z tych państw. Zgadzam się z opiniami, do których nawiązuje Pan w swoim pytaniu, że pod rządami prezydenta Baracka Obamy i Demokratów nasze bezpieczeństwo zmalało – wszak ta ekipa zrezygnowała z budowy tarczy antyrakietowej nad polskim niebem – i dziś werbalne machanie szabelką przez Obamę zupełnie nie przekonuje. Pamiętajmy jednak, że Obama przeminie, że kolejne wybory w Stanach być może wygrają Republikanie, a oni zawsze byli naszymi wiernymi sojusznikami. Myślę, że Amerykanie pod rządami Republikanów nie sprzedaliby nas Rosji. Mam nadzieję, że do tego czasu Polska jeszcze będzie istniała.

Międzymorze? Czy stworzenie takiej federacji jest możliwe w ramach Unii Europejskiej? Czy raczej należy zaliczyć tą idee to gatunku fantastyki?

W sensie sojuszu politycznego utworzenie federacji na bazie Grupy Wyszechradzkiej jest teoretycznie możliwe, a dla Polski nawet wskazane. W tym gronie państw – Polska, Czechy, Słowacja, Węgry – nasz kraj byłby niewątpliwie liderem, gdyby takim liderem chciał być, gdyby miał ambicje reprezentowania grupy państw w Unii Europejskiej i prowadzenia własnej, bardziej suwerennej polityki międzynarodowej. Oczywiście projekt jest niezwykle trudny do realizacji, gdyż – z jednej strony – Niemcy będą robili wszystko, żeby u jej granic pozostała słaba, samotna, zwasalizowana Polska, a z drugiej strony wiemy o licznych animozjach i sprzecznych interesach między pozostałymi państwami, choćby między Węgrami a Słowacją. Jestem przekonany, że gdyby Polska graniczyła z Węgrami, jak tuż przed II wojną światową, biorąc pod uwagę tradycje naszej wielowiekowej przyjaźni, taka silna koalicja między naszymi państwami już by była, lub została najpewniej zawarta po najbliższych wyborach. Ja wierzę w przyjaźń polsko-węgierską i jej przyszłość.
 
‘Podolacy’ już się ukazali, czy możemy oczekiwać ‘Stańczyków’?

O Stańczykach dużo napisano, a o Podolakach wciąż niewiele. Po wyzdrowieniu z białaczki mam zamiar kontynuować prace badawcze nad Podolakami, jako najbardziej reakcyjnym kierunkiem politycznym w okresie autonomii galicyjskiej. Chciałbym napisać monografię o ich partii politycznej, Organizacji Jedności Narodowej, zawiązanej 29 grudnia 1909 r. Jej liderami byli m.in. Adam hr. Gołuchowski, Andrzej ks. Lubomirski, Władysław ks. Sapieha, Witold ks. Czartoryski, Aleksander Krzeczunowicz, Mikołaj Krzysztofowicz, Stefan Moysa–Rosochacki, Leszek Cieński, Adolf Cieński i Tadeusz Cieński, którego wybrano przewodniczącym, a także Jan Vivien de Chateaubrun, który został sekretarzem. To stowarzyszenie polityczne, zarejestrowane 25 stycznia 1910 r., zostało powołane w celu skutecznej walki z „kierunkami separatystycznymi i wywrotowymi”. Konkurowało z powołanym w 1907 r. poststańczykowskim Stronnictwem Prawicy Narodowej.
 
Jakie najważniejsze zadania stawia Pan sobie obecnie jako polityk? 

Tych zadań jest wiele, wymienię tylko kilka, z różnych poziomów. Przede wszystkim chcę zachować swoją konserwatywną tożsamość w niekonserwatywnym świecie i jak najskuteczniej bronić w legislacji, w głosowaniach wartości konserwatywnych, czyli np. bronić życia poczętego i tradycyjnej rodziny, a także atakowanego ostatnio szczególnie mocno Kościoła. Mam kilka tematów wyjątkowo mi bliskich. Wciąż cierniem jest mi fakt, że nasz kraj jest jedynym krajem tej części Europy, w którym nie przeprowadzono ustawowej reprywatyzacji. Chcę także jak najskuteczniej wspierać Polaków żyjących na Kresach dawnej Rzeczypospolitej. Marzy mi się taka sytuacja, aby otrzymali prawa polityczne, które umożliwią im udział w życiu politycznym naszego kraju, aby czuli się współobywatelami. Ale przede wszystkim chcę przyczynić się do odbudowy suwerenności naszego państwa, jego gospodarczej i politycznej siły, a także odrodzić naród, przywrócić Polakom wiarę w siebie, bo nie jesteśmy Europejczykami drugiej kategorii. 


Wywiad z dr Arturem Górskim, Posłem na Sejm RP dla MyslKonserwatywna.pl

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka